Do niedawna moje dziecko było przekonane, że do komunii nie pójdzie. Teraz, tak, jak czułam, postanowiło, że pójdzie. Bo ukręci na tym biznes a przy okazji zrobi dobrze babci, cioci. Z tym, że im więcej pakujemy się w ta całą komunijną otoczkę, tym bardziej widzę, że nie tylko o kase tu chodzi. WIdzę, że to też pole do popisu dla mnie aby jakieś wartości wpoić jej przy okazji. Tak, że to lekcja też dla mnie. W zasadzie jestem ostatnią osobą na tym świecie, której zależało na tym, aby do tej komunii to moje dziecko szło. Ale jestem obecnie najbardziej zaangażowaną osobą w to wszystko. I generalnie to mam dość. Powiedziałam dziecku, że chodzić trzeba na różańce no i byłyśmy. Ponieważ jednak średnio przepadam za miejscami kultu religijnego, stwierdziłam, że skoro babcie ciocie i tatus byli tak nakręceni na ten mus komunijny to niech się do jasnej ciasnej zaangażują. No i co? No i dupa. Jak zwykle radź sobie babo sama. Tatuś się już wykręcił, co z resztą to się okaże ale przypuszczam, że zaangażowanie im spadło. Przy okazji dowiedziałam się jakich kitów dałam sobie nawciskać. No i wiem, że dziecku zależy a jak dziecku zależy to zależy też i mi. Tylko siostrze nie zależy i odstawiła totalny cyrk. A ponieważ mam w dupie co inni myślą, to odstawiała sobie ten cyrk a ja spokojne odmawiałam różańce. Powiem, że to nawet uspokaja :) Co nie zmienia faktu, że po jednym mam dośc a przed nami jeszcze 9....